Drodzy czytelnicy i miłośnicy poezji
Przed każdym Bożym Narodzeniem lubię wracać w „Kraj lat dziecinnych!” Ponieważ
On zawsze zostanie
Święty i czysty, jak pierwsze kochanie,
Nie zaburzony błędów przypomnieniem,
Nie podkopany nadziei złudzeniem,
Ani zmieniony wypadków strumieniem.
Adam Mickiewicz
Wtedy Świąt nie kupowaliśmy w marketach, robiliśmy je sobie sami, na miarę naszej wyobraźni i oczywiście możliwości. Za oknami mieliśmy przeważnie śnieg i mróz, a w domu nie przeszkadzał telewizor, internet, telefony, za to przychodzili sąsiedzi z wieściami z całego świata i z wolna zaczynało się wielkie przygotowywanie, przede wszystkim do choinki, którą trzeba było ubrać według tradycji, więc długimi wieczorami, kiedy ona rosła jeszcze w lesie, albo stała pachnąca jedliną w kącie sieni, siedzieliśmy i wymyślali dla niej stroje na miarę naszej wyobraźni, a rodzice opowiadali nam przeczytane przez siebie książki. Kiedy już podrośliśmy, sami sobie je czytaliśmy, a było nas trzech jedynaków, więc lektury wymienialiśmy między sobą, przyniesione wcześnie ze szkolnej biblioteki. Szkoła mieściła się w długim poniemieckim baraku. Zimą zamarzał w niej nawet atrament w kałamarzach, ale to nie było ważne. Ważne, że w ostatni dzień przed zimowymi feriami przychodził Mikołaj w długim owczym kożuchu z workiem bułek dla dobrych uczniów, a za nim podrygiwał szkaradny czarny diabeł z rogami, wyłupiastymi ślepiami i haczykowatymi zębami, z których wywalał się długi czerwony ozór. W jednej szponiastej łapie trzymał dzwonek, którym potrząsał na trwogę, w drugiej – rózgę, wygrażającą mniej grzecznym uczniom. Na plecach też miał worek, ale zamiast bułek pobrzękiwały w nim narzędzia tortur: szydła do kłucia, obcęgi do wyrywania i młotki do łamania kości. Była radość na widok Mikołaja i jednocześnie wrzask na widok diabła. Wtedy pojawiał się dobry anioł w białej długiej sukni, poślubnej – matki lub którejś z sąsiadek, przepędzał diabła i ogarniał rękami tulącą się do niego dziatwę. Mikołajo-diabelsko-anielską trójcę uosabiali uczniowie z ostatniej, siódmej klasy, do której w latach 1947-8 chodzili nawet dwudziestolatkowie. Mikołaj i anioł niebawem się pobrali: on został przewodniczącym Rady Narodowej w pobliskim miasteczku, ona jego sekretarką i… od dawna są już w niebie, a kurduplowaty diabeł rozpił się i nie wiem, co się z nim stało. Po tej ekspresyjnej scenie – piękna, podług mojego gustu wtedy, pani Basia Dembowska, wychowawczyni II klasy, do której dołączyła w ten dzień i moją I, złożyła maluchom życzenia i odczytała z „Chłopów” fragment wigilii u Boryny w Lipcach, jak to najpierw „rodziła się gwiazda i zda się rosła w oczach, leciała, pryskała światłem, jarzyła się coraz bystrzej, a coraz bliżej była…, gwiazda Trzech Króli, Betlejemska gwiazda, przy której blasku Pan nasz się narodził, niech będzie święte imię Jego pochwalone!” …Po czym czas był zasiąść do wieczerzy, na którą „Najpierw był buraczany kwas gotowany na grzybach z ziemniakami całymi, a potem przyszły śledzie w mące obtaczane i smażone w oleju konopnym, później zaś pszenne kluski z makiem, a potem szła kapusta z grzybami…” etc., a potem „Ruszyli wszyscy do obory”, żeby podzielić się opłatkiem ze zwierzętami, gdyż „W tę noc Narodzenia i każde bydlątko rozumie człowieczą mowę, i przemówić jest zdolne, że to między niemi Pan się narodził. Kto ino bezgrzeszny zagadnie – ludzkim głosem odpowiedzą; równe są dzisiaj ludziom i społecznie z niemi czujące…” Asystujące dorosłym dzieci: Józka – córka Boryny i Witek – przygarnięty sierota, po jakimś czasie o północy „Trzymając się za ręce i dygocąc ze strachu, a żegnając się raz po raz, wsunęli się do obory pomiędzy krowy”, żeby z nimi porozmawiać, ale bezgrzeszne zwierzęta milczały, bo „ino bezgrzesznym odpowiadają, a my grzeszne” domyśliły się dzieci i z płaczem wróciły do izby, gdzie już gospodyni Jagusia podawała „przysmak prawdziwy, bo racuszki z gryczanej mąki, z miodem zatarte i w makowym oleju uprażone.Aleksander Nawrocki